czwartek, 26 czerwca 2014

7

   Siedzieli w swoim pokoju bez słowa już jakieś dziesięć minut. Żadne z nich nie wiedziało jak zacząć rozmowę. Wiadomość o bardzo ciężkim stanie dziadka spadła na Darona jak grom z jasnego nieba. Zaczął wspominać. Myślał o tych wszystkich chwilach, które z nim spędził. Dziadek od czasu do czasu odwiedzał go i jego rodziców w Stanach. Ze względu bezpieczeństwa, nie pozwalał im przylatywać do Iraku. Gitarzysta będąc już rozumnym chłopcem zastanawiał się, dlaczego jego rodzina, mieszkająca w tym niebezpiecznym kraju nie chce przenieść się do USA. Nigdy nie otrzymał odpowiedzi na to pytanie.
   - Powiedz coś, proszę cię. - burknęła Laura, wyglądając za okno. Była przerażona. Nie mogła zabronić mu jechać. Chodziło w końcu o kogoś bardzo bliskiego dla niego. Z drugiej strony, nikt nie może dać gwarancji, że Daron wróci.
   - Muszę tam polecieć. I to jak najszybciej.
   Pokiwała głową. Ciekawe, co to znaczy jak najszybciej - pomyślała. Chłopak jakby czytał w jej myślach, bo od razu udzielił odpowiedzi, na niewypowiedziane pytanie.
   - Dziś idę na lotnisko. Lecę pierwszym samolotem. - spojrzał na nią błagalnie. - Zrozum mnie, proszę.
   - Doskonale cię rozumiem, pewnie będąc na twoim miejscu zrobiłabym tak samo... - oparła się lędźwiami o parapet. - Daron, a co byś powiedział, jakbym poleciała tam z tobą?
   - Zwariowałaś? - wypalił. - Czy ty wiesz, co tam się dzieje?
   - Wiem. I właśnie dlatego boję się o ciebie i nie chcę, byś jechał sam.
   Podszedł bliżej, by przytulić narzeczoną. Dziewczyna objęła go za szyję, niemal odcinając dopływ powietrza do jego płuc. On również bał się tej podróży, ale był ją winien swojemu dziadkowi. Za wszystkie wspólnie spędzone dni i za jego odwagę, że mimo obecnej sytuacji w Iraku nie uciekł.
   - Nie lecę sam. - szepnął wprost do jej ucha. - Rodzice, zwłaszcza mama muszą go odwiedzić.
   - Nie uspokaja mnie to.
   Westchnął.
   - Gdybyś nawet miał obok całą bandę ochroniarzy, którzy nieśliby cię w czymś kuloodpornym, i tak bym umierała ze strachu. Teraz postaw się na chwilę w mojej sytuacji. - poprosiła. - Tu nie chodzi o to, że ktoś cię szturchnie, albo zwyzywa. A jak tak samo jak twój dziadek znajdziesz się w nieodpowiednim czasie i miejscu? Nie chciałabym odbierać cię z lotniska, jako ciała zapakowanego w czarny worek, dasz wiarę?
   - Przestań. - syknął i odsunął się na kilka kroków. - Naprawdę mam ci kupić okulary z różowymi szkłami? Może przestałabyś widzieć wszystko w czarnych barwach.
   - Ok, w takim razie ja ci kupię rozum, bo myśląc, że nic ci się nie może stać pokazujesz, że go nie masz wcale. 
   Przestali się odzywać. Kastner stała przy oknie i obserwowała sytuację panującą na zewnątrz, a Daron wyszedł z pokoju. Chwilę później, dziewczyna zauważyła, jak Ormianin pośpiesznie szedł w kierunku lotniska Tegel. Uderzyła pięścią w parapet i zeszła na dół. W salonie zastała Tilla, oglądającego telewizję. Usiadła obok niego i westchnęła.
   - Nie miej mu tego za złe. - powiedział Lindemann, obejmując ją ramieniem. Spojrzała na niego wzrokiem wyprutym z emocji.
   - Przecież nie chcę mu zabraniać spotkania z dziadkiem, coś ty...
   - Więc?
   - Sama nazwa Irak powinna dać ci coś do zrozumienia. - warknęła i skrzyżowała ręce na piersi. Niemiec widząc, że jego przybrana córka jest poirytowana, ostrożnie przytulił ją do siebie. Ona, bez słowa oparła policzek o jego pierś i z głośnym westchnieniem oplotła go ramionami w pasie.
   Chwilę później, cisza zaczęła ją męczyć.
   - Idę na spacer. - poinformowała krótko. - Gdyby ten kretyn Malakian wrócił wcześniej to mu powiedz, że mam przy sobie telefon.
   - Przekażę mu. - odparł z uśmiechem Till. - To, że jest kretynem też mam mu powiedzieć?
   - Tak. - powiedziała po chwili namysłu. - Niech w końcu pozna prawdę o sobie.
   - Chciałbym tylko przypomnieć, że ty i Daron nie możecie bez siebie żyć i kochacie się jak nic na tym świecie, zgadza się?
   - Zgadza. - warknęła. - Pa!


   Szła wolnym tempem, z dłońmi ukrytymi w kieszeniach czerwonych spodni. Błądziła wzrokiem po kostkach chodnikowych. W jej głowie kotłowało się milion myśli, a kwintesencją każdej z nich był wyjazd Darona do Iraku.
   - Cześć, Laura! - usłyszała za sobą. Obróciła się. Zobaczyła Christopha, idącego w jej stronę. Przystanęła, by się z nim przywitać. Poklepał ją w ramię. Jak starą znajomą - pomyślała. Brakowało jej braterskich kontaktów z perkusistą.
   - Dzień dobry.
   - Sama na spacer? Gdzie zgubiłaś narzeczonego? - zapytał, teatralnie rozglądając się wokół. Wzruszyła ramionami.
   - Poszedł na lotnisko.
   - Już ogarnia bilet na lot do Los Angeles?
   - No, tak jakby... - zmusiła się do krzywego półuśmiechu. - Nie będę cię zanudzać, do zobaczenia.
   Chciała odejść, gdy Doom zawołał ją. Odwróciła głowę. Schneider zrobił kilka kroków, by przybliżyć się do niej. Przyjrzał się jej badawczo.
   - Chodź na kawę, to pogadamy. Coś jest nie tak, widzę to.
   - Daj spokój, nie ma o czym mówić...
   - Koniec dyskusji. Tam, niedaleko jest świetna kawiarnia. - lekko pchnął ją do przodu. - Alex by mnie zabiła, gdybym cię zostawił bez pomocy.
   Super, sam z siebie nie pomógłbyś komuś, kto kiedyś dla ciebie wiele znaczył - pomyślała. Zabolało ją to, że Christoph traktuje ją jak byle jaką znajomą. Fakt, popsuło się między nimi, ale ona nigdy nie wyrzuci z pamięci wspólnie spędzonych chwil. On, już dawno to zrobił. Nie mówił o tym nikomu, ale pogodził się z Laurą ze względu na to, że Alex nalegała.
   - Naprawdę, nie ma o czym mówić. - burknęła. Mimo niechęci ruszyła za Schneiderem. Nie miała jednak w planach poruszania tematu Darona.
   Gdy dotarli na miejsce, zajęli stolik zaraz przy oknie. Złożywszy zamówienia, przez chwilę nie odzywali się do siebie.
   - No, to opowiadaj, co się stało. - zachęcił Christoph.
   - Tłumaczyłam ci przecież, że nic. - odparła, może zbyt nerwowo. - Mam gorszy dzień, nie wolno mi?
   - Wolno, wolno. - uniósł ręce w geście poddania. Po kilku minutach, do ich stolika podszedł kelner z dwoma filiżankami kawy.
   - Mam wrażenie, czy chcesz porozmawiać o czymś zupełnie innym? - zauważyła, gdy zostali ponownie sami. Perkusista zawahał się. Laura czekała cierpliwie na odpowiedź ze strony mężczyzny, nachalnie wpatrując się w jego twarz.
   - Chciałbym, żeby wszystko było między nami jasne. - burknął.
   - Słucham. Co masz mi do powiedzenia?
   Zrobił mały łyk kawy, by nieco zaoszczędzić na czasie. Abstrahując od wszystkiego, ciężko mu było powiedzieć jej prosto w twarz to, o czym myśli.
   - Nie zamierzam dłużej udawać przed tobą, że o wszystkim zapomniałem. Pamiętam, jak stchórzyłaś i zwiałaś, podczas gdy my przeżywaliśmy kryzys. Był nawet moment, w którym myślałem, że gdybyś nie pojawiła się w naszym życiu, nic takiego by się nie stało. Ale kto mógł to przewidzieć? - wzruszył ramionami. - Później, Till, Richard, Flake, a nawet Oliver przeszli na twoją stronę. Riedelowi dziwię się do tej pory, przecież można powiedzieć, że go skrzywdziłaś, dałaś mu nadzieję. Naprawdę myślałaś, że puściłem to w niepamięć?
   - Nie. - powiedziała stanowczo. - Myślałam, że mi wybaczyłeś, bo przecież tak mi powiedziałeś. Po co kłamać?
   - Bo Alex nie dała by mi spokoju. 
   - Dobrze, że przynajmniej teraz znalazłeś trochę odwagi, by się przyznać. - westchnęła i spojrzała na niego kpiąco. - Boże, żeby Daron tak bał się mnie, jak ty boisz się Alex... O moim narzeczonym można powiedzieć wiele, ale jak na mężczyznę przystało, potrafi postawić na swoim i często to jego słowo jest ostatnie.
   Mężczyzna zdębiał. Wpatrywał się w byłą przyjaciółkę, wybałuszając oczy. Czy to, że ustępuje Alex w wielu sprawach czyni go przysłowiową ciepłą kluchą? Może faktycznie, powinien od czasu do czasu się postawić i udowodnić, że on ma takie samo prawo do podejmowania różnych decyzji. Z drugiej strony nie chciał, by jego narzeczona denerwowała się w tak odmiennym stanie... Przeczesał palcami swoje kręcone włosy i podparł brodę na zwiniętej pięści.
   - Wszyscy byli w stanie mnie zrozumieć. - ciągnęła Kastner widząc, że ze strony Niemca nie doczeka się żadnej odpowiedzi. - Nawet Paul, który gdyby mógł, zablokowałby granicę, bym już więcej się w Niemczech nie pojawiła. Nawet on mnie zrozumiał. Tylko ty masz z tym problem. Nie wydaje ci się, że to z tobą jest coś nie tak?
   - Najwidoczniej jestem najbardziej pamiętliwą osobą w naszym gronie. - odburknął.
   - Nigdy nie będziesz bardziej pamiętliwy niż Shavo. - uśmiechnęła się pod nosem, wypowiadając imię przyjaciela.
   - Skoro zeszliśmy już na temat twoich przyjaciół ze Stanów... Gdybyś była tak kryształowa, jaką się przed wszystkimi robisz, to zanim związałaś się z Daronem, porozmawiałabyś z Paulem.
   Tym razem, to Laura wybałuszyła oczy ze zdziwienia. 
   - Może jeszcze miałam go prosić o zgodę i błogosławieństwo? - zadrwiła. - To, że byliśmy razem nie oznacza, że całe moje życie muszę podporządkować jemu. Spotykaliśmy się, nie wyszło nam, trudno. Teraz zarówno on jak i ja możemy ułożyć sobie życie na nowo. Proszę cię, zastanów się zanim coś powiesz.
   Policzki perkusisty zapłonęły. Nie zmierzał robić Laurze wyrzutów o tą uwagę, bo dotarło do niego, że dziewczyna ma rację. Chrząknął cicho.
   - Faktycznie, to nie było chyba zbyt mądre...
   - No chyba. - kiwnęła głową. - A teraz konkrety. Chciałeś mi po prostu powiedzieć, że w dalszym ciągu zostajemy wrogami?
   - Nie. - zaprzeczył. - Nie wybaczyłem ci tego, nie zapomniałem i nigdy tego nie zrobię. Chciałem, byś to wiedziała.
   - Dobrze. - wstała z kawiarnianego krzesła i wyciągnąwszy z portfela należność za kawę, położyła ją obok filiżanki. - Żałuję, że nie potrafisz tak jak reszta mi wybaczyć. Wiedz tylko, że ja w przeciwieństwie do ciebie nie wyrzucę z pamięci ani jednej z chwil, które spędziłam z tobą, moim bratem. - poczuła, że lada moment się rozpłacze. - Do widzenia.
   Chciał krzyknąć za nią, by zaczekała, ale zamiast tego machnął dłonią na kelnera. Po zapłaceniu rachunku wyszedł na zalane słońcem ulice Berlina i z natłokiem myśli w głowie, ruszył do domu.


   Po wejściu do domu, Laura usłyszała rozmowę jej narzeczonego z Tillem. Weszła do salonu. Daron zmierzył ją wzrokiem z góry na dół.
   - Przytulisz się do tego kretyna? - zapytał, rozkładając ramiona. Szatynka zgromiła spojrzeniem przybranego ojca i usiadła na kolanach Malakiana.
   - Ciągle jesteś nie w humorze. - zauważył Till.
   - Aaa, bo Schneidera spotkałam... W końcu spiął pośladki i odważył się powiedzieć, co o mnie myśli.
   Panowie z zaciekawieniem poprosili, by dziewczyna opowiedziała o jej spotkaniu z Christophem. Wzięła głęboki wdech i zaczęła mówić. Po każdym wypowiedzianym przez siebie zdaniu, zerkała zza ściany brązowych włosów na Lindemanna. Jego wyraz twarzy zmieniał się. Przechodził ze zdziwienia, poprzez poirytowanie, aż do lekkiej złości. Daron w momencie, kiedy Kastner opowiadała o chwili, gdy ich rozmowa zeszła na jego temat, parsknął śmiechem.
   - Ech, Schneider, Schneider. Zakochany do tego stopnia, że gdyby Alex kazała mu skoczyć z dziesiątego piętra, skoczyłby. - Till pokręcił głową. 
   - No dobra, niech sobie żyją jak chcą, nam nic do tego. - machnęła ręką. - Ale do cholery niech nie bredzi.
   - Laura, ale powiedz, czym ty się przejmujesz? - oburzył się Niemiec.
   - Niczym. - warknęła. Obróciła głowę w stronę Darona i pociągnęła go delikatnie za brodę. - Kiedy wyruszasz?
   - Pojutrze... - wymamrotał chłopak. Przytulili się mocniej, niemal dusząc się wzajemnie. - Nie wiem jeszcze na jak długo. Tydzień, góra dwa.
   - Dobrze, gołąbeczki. - zaczął Till. - Nacieszcie się sobą, nie będę przeszkadzał. 
   Chciał odejść, gdy Daron złapał go za nadgarstek. Zdezorientowany Lindemann przeniósł wzrok na Ormianina.
   - Siadaj. - polecił. - Drugim teściem też muszę się nacieszyć.
   Laura uśmiechnęła się pod nosem. Była szczęśliwa, że Till polubił Darona mimo jego wcześniejszych wątpliwości, co do jego osoby. Siedzieli razem w salonie i rozmawiali. W taki sposób upłynęło im całe popołudnie i wieczór. Dopiero późno w nocy udali się do swoich pokoi, by położyć się spać.
   Mimo, że jutrzejszy dzień zapowiadał się jako jeden z tych zwariowanych, kiedy nie wiadomo w co włożyć ręce, Laura nie mogła zasnąć. Nie mogła się nawet wiercić, gdyż była zamknięta w niedźwiedzim uścisku Darona, który mimo, iż spał głęboko, nie odpoczywał. Jego mięśnie były stale napięte. Myślała o tym, co ich czeka. Co czeka przede wszystkim jego. Wyprawa do tak niebezpiecznego kraju to nie przelewki. A jak już nie wróci? A jak zostanie kaleką na skutek wypadku? Nie chciała myśleć w ten sposób, ale nie mogła nic poradzić na to, że w jej głowie rodziły się same najczarniejsze scenariusze.
   W pewnym momencie zorientowała się, że Daron jest spocony. Marszczył brwi, oddychał coraz ciężej. W końcu, z krzykiem podniósł się do pozycji siedzącej.
   - Uciekaj! - wrzasnął. Siedzieli w milczeniu ładnych kilka minut. Chłopak omiótł wzrokiem ciemny pokój. 
   - Co ci się śniło?
   - Że strzelali do ciebie... - szepnął, a zaraz później zrobił kilka łapczywych oddechów. - Mam dość.
   Opadł ciężko na poduszkę. Laura przytuliła się do niego i głaszcząc go po głowie zapewniała, że wszystko będzie w najlepszym porządku. Że dziadek przeżyje, a on i jego rodzice wrócą cali i zdrowi.
   Mówiła to z udawanym przekonaniem w głosie, bo sama nie wierzyła w swoje słowa...


   Tymczasem Amelia ciągle pomieszkiwała u Christiana. Gospodarz był z tego powodu zadowolony. Zawsze mieszkał sam, a teraz jest jeszcze ona i Serj. Flake bardzo zżył się z nimi, a szczególną przyjemność sprawia mu widok ich uśmiechniętych buzi, gdy podaje obiady. Para jest zachwycona talentem kulinarnym Lorenza.
   - Rozmawiałem z nim dzisiaj, jest w nie najlepszym stanie. Martwi się o dziadka, rodziców, Laurę i siebie. Jutro wylatuje.
   Amelia z przejęciem słuchała swojego mężczyzny, gdy opowiadał o sytuacji Darona. Co chwila zakrywała usta dłonią, albo kręciła głową.
   - Biedny... - szepnęła niemal ze łzami w oczach.
   - Powinnaś być teraz przy Laurze. - zauważył Tankian. - Jesteś jej bardzo potrzebna.
   - Wszyscy jesteśmy... - westchnęła. - Może pójdziesz do niej ze mną?
   - Oczywiście. - pogładził się po brodzie. - A jakbyśmy się wszyscy zebrali u kogoś i urządzili spotkanie? No wiesz, żeby Laura nie czuła się samotna.
   - Nie, Serj... - Ame pokręciła głową. - To będzie wyglądało jak jakaś stypa...- skrzywiła się. - Mam lepszy pomysł.
   Wybiegła z ich pokoju. Tankian nie miał pojęcia, co wykombinowała jego dziewczyna, ale cierpliwie czekał, aż wróci i opowie mu o swoim pomyśle. Niecałe dziesięć minut później, była z powrotem.
   - Dzwoniłam do Alex. - niemal piszczała z zachwytu. - Jutro odbieramy Laurę z lotniska zaraz, jak Daron zniknie jej z oczu i urządzamy babski wieczór u Tilla!
   Czarnowłosy pogłaskał Melę po plecach i pocałował w czoło.
   - Cieszę się, że mam taką mądrą kobietę. - powiedział z dumą. - Pozwolisz, że teraz wybiorę się do Darona? Muszę z nim pogadać, zanim wyjedzie.
   - Jasne kochanie, idź. - odparła. - A ja dotrzymam towarzystwa Christianowi. Poproszę, by zagrał mi coś ładnego na fortepianie.
   Rozeszli się. Serj poszedł do Darona, a Amelia zeszła na dół, do pokoju z fortepianem, by posłuchać pięknej gry Lorenza.

wtorek, 17 czerwca 2014

6

   Wskazówki zegara leniwie przesuwały się po tarczy. W domu Tilla panowała trudna do określenia atmosfera. Gospodarz, snuł się po kuchni w celu przygotowania sobie czegoś na ząb. Laura i Daron siedzieli na tarasie, pochłonięci myślami. Ormianin próbował rozgryźć podły nastrój narzeczonej, a ona w milczeniu rozważała wszystkie za i przeciw małżeństwa z Malakianem. Od czasu do czasu zerkali na siebie, jednak ich spojrzeń nie przecinało to uczucie, które żywili do siebie. Oczy tych dwojga były dziś wyjątkowo puste, jakby zalane mgłą.
   - Powiesz mi w końcu dlaczego jesteś taka smutna, czy będziesz w dalszym ciągu milczeć? - przerwał ciszę Daron. Szatynka spojrzała na niego spod półprzymkniętych powiek.
   - Mam gorszy dzień, ale to już chyba ci mówiłam, nie?
   Mężczyzna wyczuł sarkazm w wypowiedzi Laury. Zamiast odpyskować, jak ma w zwyczaju, przytulił ją jeszcze mocniej. Dziewczyna przez swoje głupie, jak określił to Richard urojenia, poczuła się, jakby ten uścisk był ostatnim szczerym. Czuła się tak, jakby traciła coś bardzo ważnego. Porównywała swój stan z chwilą, w której Paul definitywnie i nieodwołalnie zakończył ich związek. Objęła w pasie swojego narzeczonego. Wróciły wszystkie wspomnienia. Od poznania Darona w barze, do oświadczyn. W końcu miała to, o czym marzyła. Była spełniona od A do Z. Jej dwa, a w zasadzie trzy światy połączyły się. Jej rodzina i przyjaciele stworzyli tu, w Berlinie jedną, wielką rodzinę. Ma idealnego mężczyznę. Miała pozwolić, by to wszystko prysnęło jak bańka mydlana?
   - Nie tak prędko...
   - Co? - odezwał się wyrwany z zamyślenia Daron. Laura zorientowała się, że właśnie wypowiedziała na głos swoje myśli. Uśmiechając się szeroko rzuciła krótkie "nic". Rzucając mu charakterystyczne spojrzenie, pociągnęła go za rękę w głąb domu. Chłopak momentalnie zrozumiał aluzję i wręcz jak na skrzydłach udał się za swoją ukochaną.


   Kruspe wszedł do salonu, trzymając w dłoniach dwa kubki z kawą. Postawił je przed Tillem i Oliverem i usiadł w fotelu. 
   - Mówiłeś, że masz coś ciekawego. - zauważył Richard.
   - Oceń. - odparł krótko Lindemann i wyciągnął w stronę kolegi dłoń, w której trzymał kartkę. Młodszy rozwinął kawałek papieru i zaczął czytać.
   - Co to jest? - zainteresował się Oliver.
   - W moich marzeniach, jest to powrót Rammstein. - odpowiedział ze smutkiem mężczyzna. Riedel doskoczył do Reesha i dołączył do czytania. Najstarszy z trójki muzyków oparłszy łokcie o kolana, podtrzymał głowę na zwiniętej pięści. Z niecierpliwością czekał na reakcję przyjaciół. Co Olli myśli o tekście odczytał momentalnie. Wyraz twarzy basisty dawał jasno do zrozumienia, że jest zachwycony. Jedynie Richard zachował kamienną twarz. Czytając kolejne wersy unosił raz po raz lewą brew, wzdychał, cmokał, drapał się po skroni. Till przygotowywał się na falę krytyki ze strony kolegi. Nie wiedział, co tak naprawdę siedzi w jego głowie i dlaczego nie uzewnętrznia żadnych emocji. 
   - Cieszę się, że pomysł reaktywacji błąka się nie tylko po mojej głowie. - burknął Kruspe, oddając kartkę autorowi tekstu.
   - Możesz jaśniej? - niecierpliwił się Lindemann. 
   - Oczywiście. - upił łyk swojej zimnej już herbaty. - Widzisz, kiedyś, kiedy sprawa była jeszcze dość świeża, ułożyłem melodię. Krótką, jałową, ale wartą doszlifowania i rozbudowania. Wydaje mi się, - kontynuował ze skupioną miną. - że ten tekst idealnie by do niej pasował.
   Till dokładnie obejrzał twarz przyjaciela. Później, wymienił krótkie spojrzenia z Oliverem.
   - Napisałeś melodię i nic nam nie powiedziałeś? 
   - Myślałem, że Rammstein to zamknięty temat. - odparł na swoją obronę Showman. - Zaczekajcie chwilę.
   To mówiąc, wyszedł do sąsiedniego pokoju. Wrócił minutę później, niosąc ze sobą gitarę. Rozsiadając się wygodnie na kanapie, wziął od Lindemanna kartkę i rozłożył ją przed sobą. Przeczytawszy jeszcze raz tekst, zagrał kilka akordów, po czym połączył słowa z melodią.
   - Nun liebe Kinder gebt fein Acht, ich bin die Stimme aus dem Kissen, ich hab euch etwas mitgebracht, ein heller Schein am Firmament. Mein Herz brennt...
   Lindemann wraz z Riedlem patrzyli na Richarda wielkimi oczyma. Gdy ten odstawił gitarę na bok, uśmiechnął się niepewnie.
   - Myślisz, że ta melodia jest godna twojego tekstu?
   - Czy ja już ci kiedyś mówiłem, że zadajesz idiotyczne pytania, Kruspe? - zapytał Till unosząc brwi. Cała trójka roześmiała się głośno.
   - Proponuję, byśmy poszli do garażu. - zaproponował Oliver. - Dorzucimy do tego może jakiś bas, Till zaśpiewa. Próbujmy, przecież już i tak nie mamy nic do stracenia. 
   Poparzyli po sobie, kiwając głowami. Do stracenia nie mieli faktycznie nic. Mogli jedynie zyskać. Mimo, że nie wierzyli w powrót Rammstein do gry, postanowili przypomnieć sobie stare, dobre czasy i udali się do garażu Richarda. 


   Podczas gdy Lindemann, Riedel i Kruspe próbowali poskładać do kupy utwór, noszący roboczą nazwę Mein Herz Brennt, Laura kończyła popołudniową kąpiel. W tym, co stało się między nią a Daronem kilkanaście minut temu było coś nowego. Coś, czego nie doświadczyła jeszcze nigdy. Pierwszy raz, odkąd tworzą parę, czuła się tak, jakby miała go niebawem stracić. Na zawsze i nieodwołalnie. Nie chciała myśleć w ten sposób, jednak nie potrafiła inaczej. Włócząc nogami, wyszła na korytarz. Schodząc na dół, nadsłuchiwała swojego narzeczonego i przybranego ojca. Zajrzała do kuchni, jadalni, salonu... Darona znalazła na tarasie. Siedział tam, gdzie wcześniej.
   - Długo tu siedzisz? - zapytała, zajmując miejsce obok. Wydął wargi i pokręcił głową na boki.
   - Jakieś dziesięć minut. - odparł. - Laura, nie złość się, ale może jednak powiesz, dlaczego od rana jesteś taka smutna?
   - Mam zły dzień. - wymamrotała.
   - Czymś to musi być spowodowane.
   Po chwili namysłu dziewczyna doszła do wniosku, że może wyjawić mu powód złego humoru, bez zgłębiania się w szczegóły. Westchnęła głęboko i spojrzała prosto w jego ogromne, czarne oczy.
   - Za tydzień wyjeżdżasz. Znowu mam żyć dwa tygodnie bez ciebie. - pożaliła się. Chłopak mocno przytulił ją do siebie.
   - Nie muszę wracać.
   - A twoi rodzice? Pomyśl o nich, im też ciebie brakuje. 
   Kiwnął powoli głową. Z każdym kolejnym dniem czuł na sobie coraz większy ciężar życia między Berlinem a Los Angeles. Dobrze wiedział, że w końcu będzie musiał podjąć jakąś decyzję. Opcje były tylko dwie. Albo przeniesie się tu, albo Laura wyprowadzi się do USA.
   - Na dłuższą metę to nie wypali. - wymamrotał chłopak. Kastner wzdrygnęła się. Zaczynała się obawiać, że jej wątpliwości faktycznie nie wzięły się znikąd. 
   - Co masz na myśli? - zapytała łamiącym się głosem.
   - To, że musimy się na coś zdecydować, Laura. - odpowiedział stanowczo. - Nie chodzi o to, że mi się nie chcę, czy coś, ale ze względu na to, że za jakiś czas będziemy małżeństwem, musimy ustalić, gdzie mamy zamiar mieszkać. - dyskretnie zerknął na nią, by ocenić jej reakcję. Ku jego zdziwieniu, odetchnęła z ulgą.
   - Wiem...
   - I? Masz jakieś sugestie?
   - Nie. Nie mam bladego pojęcia co robić. - przytuliła policzek do jego piersi. - Nie chcę opuszczać rodziny, ale gdybyś ty to zrobił, czułabym się równie podle... Nie wiem, co robić...
   Świetnie, sytuacja bez wyjścia - pomyślał Ormianin. Przemknęło mu przez myśl, że o wiele prościej by było, gdyby nie zawierał tak bliskiej znajomości z Laurą przed koncertem w Polsce. Nie staliby teraz przed takim trudnym wyborem. Ona znalazłaby mężczyznę, mieszkającego blisko niej, kto wie, może nawet wróciłaby do Paula? On, związałby się z kimś z Los Angeles... Wszystkim byłoby prościej.
   Nie mógł nic poradzić na to, co się stało. Serce nie sługa, zakochał się i już. Zadał sobie pytanie, czy zakochał się w odpowiedniej osobie. Wydawałoby się, że tak. W końcu ona również kochała go ponad wszystko. Pomyślał, że życie jest bardzo niesprawiedliwe. Dlaczego osoby, które są sobie pisane, żyją tak daleko od siebie? Dlaczego Laura nie mogła żyć tam, gdzie on?
   - Cokolwiek by się działo, damy radę. - powiedział, głaszcząc ją po głowie. - Chcę tylko byś wiedziała, że zawsze będę przy tobie. Muszę ci się przyznać, że odkąd zobaczyłem cię w barze zrozumiałem, że będziesz dla mnie kimś ważnym. A ty co wtedy czułaś?
   Podniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy. Uderzyła w nią fala wspomnień. Poczuła każdy impuls, który wtedy przebiegł przez jej ciało.
   - Pomyślałam wtedy, że jestem najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Siedzę w barze z przyjaciółmi i ekscytuję się tym, że będę obecna na koncercie mojego ukochanego zespołu, aż nagle pojawiacie się wy. Nie mogłam w to uwierzyć. Później poszliście z nami na zaplecze, zaprosiliście nas do hotelu... Zapytałam wtedy sama siebie czym sobie na to zasłużyłam. Muszę ci się przyznać, że z początku przestrzegałam Amelię, by nie robiła sobie nadziei na bliższą znajomość z Serjem, a sama nie byłam lepsza... Wtedy, gdy paliliśmy razem marihuanę, dałam się ponieść emocjom. Bałam się, że pomyślisz o mnie jak o kolejnej groupie, ale ty powiedziałeś, że tak nie jest. - cmoknęła go w usta. - To było takie nieprawdopodobne. Ktoś, kto był dla mnie idolem, inspiracją, nagle przeistacza się w mężczyznę mojego życia. Kogoś, na kogo czekałam przez te dwadzieścia jeden lat. 
   - Nie chciałaś się angażować? - zapytał po chwili namysłu.
   - Nie.
   - Dlaczego?
   - Chciałam się ustrzec przed cierpieniem. Moje myślenie było skierowane na to, że zagracie koncert i pojedziecie dalej, a ja zostanę z głową pełną myśli i smutku.
   Popatrzył prosto w jej niebieskie oczy. Zrozumiał, że musi zrobić wszystko, by była szczęśliwa. By nie żałowała, że weszła do rodziny Malakian i że to on jest tym, który będzie u jej boku. 
   - Jest coś specjalnego, czego oczekujesz ode mnie?
   - Bądź. - odparła bez namysłu. - Nic więcej nie chcę.
   - Ile tylko zechcesz.
   - Aż umrę?  
   - Umrzemy. - poprawił ją. - Pamiętaj, że nigdy cię nie zostawię.
   - Liczę na ciebie. - wstała z ławeczki. - A teraz chodź, przygotujemy coś do jedzenia. Wydaje mi się, że Till wróci bardzo głodny.


   Tymczasem, ulicami Los Angeles mknął jak szalony Harley-Davidson, którego kierowcą był Shavo Odadjian, basista System Of A Down. Po usłyszeniu Vartana Malakian w tak tragicznym stanie, nie był w stanie sam przekazać Daronowi złych wieści. Wiedział, że w Berlinie jest obecnie około godziny siedemnastej. Dobrze wiedział, że John o tej porze jeszcze śpi, ale mało go to interesowało. Rodzice Darona byli zdruzgotani do tego stopnia, że nie byli w stanie przekazać synowi wiadomości, z którą Shavo jechał do perkusisty.
   Drzwi otworzył zaspany Dolmayan. Z potężnym ziewnięciem, wpuścił przyjaciela do domu.
   - Ale dlaczego tak wcześnie? - zapytał z wyrzutem.
   - Jak ci powiem, to przestaniesz użalać się nad sobą. - odparł Odadjian. - Chodź, wypijemy po wielkiej kawie i wszystko ci opowiem. 
   Kilka minut później siedzieli w jadalni i pili czarny napój.
   - Mów co się dzieje. - zachęcił John.
   - Rano zadzwonił do mnie ojciec Darona i powiedział, że jego teść został ranny podczas jakiegoś zamachu i leży w szpitalu w stanie krytycznym.
   Perkusista wybałuszył swoje ciemne oczy. Zrozumiał podenerwowanie basisty. Zapytał, co ma w planach. Shavo szybko odparł, że trzeba zadzwonić do gitarzysty i o wszystkim go poinformować.
   - Nie wydaje ci się, że Daron może być zdziwiony, że my mu o tym mówimy, a nie jego rodzice?
   - To się mu wytłumaczy, że są w szoku i woleli, by ktoś mu to spokojniej przekazał. Przestań wszystko komplikować, tylko łap za telefon i dzwoń.
   Dolmayan wyszedł z pomieszczenia, burcząc pod nosem.

   
   Laura miała rację. Till był wygłodniały i wręcz chłonął kolację, jaką córka przygotowała dla niego z Daronem. 
   - Richard niczym was nie poczęstował? - zapytała dziewczyna.
   - Chciał, ale w końcu doszliśmy do wniosku, że mamy co innego do roboty - odparł. - Pamiętasz ten tekst, który ostatnio napisałem?
   - No pamiętam, co z nim? - zainteresowała się.
   - Okazało się, że Kruspe ułożył melodię, która idealnie się z nim pokrywa. Zagraliśmy ją z gitarą, basem i wokalem. Wstępny tytuł, Mein Herz Brennt.
   Szatynka uśmiechnęła się szeroko. Wróciła do niej nadzieja, że Rammstein wróci jeszcze na scenę. Kiedy zapytała o to Tilla ten powiedział, że postanowili z Richardem i Ollim ponownie porozmawiać ze Schneiderem.
   - Teraz, kiedy Alex jest w ciąży, czarno to widzę. - burknęła dziewczyna.
   - Oj, nie kracz. - pogroził jej palcem. - Może go przekonamy.
   - Może...
   Na ten moment do jadalni wszedł Daron. Włóczył nogami, głowę miał zwieszoną. Laura z Tillem obserwowali go w milczeniu. Usiadł obok swojej narzeczonej, rzucił telefon na stół i objął Kastner z całych sił.
   - Co się stało, Daronku? - zapytała Laura, głaszcząc go po czarnych włosach.
   - Stało się... Nawet nie wiesz jak się stało... -  wymamrotał.
   - Mógłbyś trochę jaśniej? - niecierpliwiła się.
   - Dzwonili Shavo i John... Mój dziadek znalazł się w pobliżu zamachu bombowego. Leży w szpitalu w stanie krytycznym. Może umrzeć praktycznie w każdej chwili. Ponoć powiedział, że chce się ze mną spotkać, zanim... No wiecie... - zwiesił głowę. - Shavo tłumaczył, że mama nie była w stanie nic powiedzieć, a tata był w takim szoku, że zamiast do mnie, wybrał numer do Shavo. Powiedział później, że to lepiej, bo woleli obaj, by ktoś postronny spokojnie wszystko mi wyjaśnił.
   Laura i Till patrzyli na Ormianina wielkimi oczyma. Chłopak był załamany. Prawie płakał. Szatynka mocno przytuliła swojego przyszłego męża.
   - To znaczy, że...
   - Że muszę lecieć do Iraku. - dokończył za nią. Przeraziła się na myśl, że jej ukochany ma znaleźć się w kraju, w którym ciągle panuje wojna.
   - Doskonale rozumiem, że czujesz potrzebę spotkania się z dziadkiem, - zaczął Till. - ale to bardzo niebezpieczna podróż.
   - Wiem o tym, ale co mogę zrobić? - rozłożył ramiona w geście bezsilności. - Nie wybaczyłbym sobie, jakbym nie zdążył go zobaczyć... Ani on mnie... - spojrzał w oczy Laurze. - Porozmawiamy?
   Skinęła głową. Przeprosili Lindemanna i wyszli do swojej sypialni, by przedyskutować sytuację, w jakiej znalazł się gitarzysta.
_____________________________________
W końcu coś nowego na Hypnotize. Nie udało mi się jeszcze wpaść w rytm tego opowiadania. Bardzo liczę na to, że mi się uda, bo stęskniłam się za tą historią. Będę ze wszystkich sił próbowała znaleźć gdzieś wenę do tego bloga. Tymczasem pozdrawiam, ściskam i całuję. :**